Ostrzegam przed nieszczęściem daję nadzieję
Odnajduje zaginionych i porwanych. Dotykiem uwalnia od chorób i budzi ze śpiączki. Niezwykłe talenty rozwinął podczas mistycznej podróży na Wschód.
Jego przenikliwe oczy przeszyły mnie na wylot. Na plecach poczułam gorący prąd. Potem dowiedziałam się, że w ten sposób mnie diagnozował. Bezbłędnie wymienił moje dolegliwości, wykrył kilka guzków i niczym ultrasonograf precyzyjnie określił, gdzie się znajdują. A potem uspokajającym głosem powtarzał, że to nic groźnego, ale muszę jak najszybciej poddać się operacji. – Im szybciej, tym lepiej – mówił, rozkładając karty tarota.
Zadzwoniłam do niego zaraz po zabiegu. – Poprawa nastąpi za siedemnaście godzin, ale wcześniej zrobią ci transfuzję – usłyszałam. Pół godziny po naszej rozmowie rzeczywiście lekarz zaordynował przetoczenie krwi, a szesnaście godzin później zostałam wypisana do domu.
Jak poznał tajniki magii
Zbigniew Warda wierzy, że swój niezwykły dar odziedziczył po babci Marii, która we dworze w Wiśnicy zasłynęła jako zielarka i znachorka. Potrafiła uzdrawiać i odczyniać uroki. Wzywano ją do ludzi po wypadkach i do krów, które straciły mleko. Babcia wróżyła też z kart.
Już jako kilkulatek przekonał się o sile swojej intuicji. Kiedyś podczas świąt Bożego Narodzenia, patrząc na jedną z ciotek, powiedział: „ona jest szara”. I dwa dni później kobieta zmarła. Przestrzegał też wujka, aby nie wchodził na most. Mężczyzna roześmiał się, ale nazajutrz idąc przez most, złamał nogę.
Przełomowym momentem w życiu Wardy była decyzja o opuszczeniu Polski w stanie wojennym. Najpierw wyjechał do Niemiec, a potem w odwrotnym kierunku – trafił aż za Ural, tysiące kilometrów od cywilizacji. Spotkał tam pewnego żyjącego samotnie staruszka, którego nazywa teraz swoim mistrzem duchowym. Spędził z nim kilka miesięcy w głuszy, poznając tajniki medycyny Dalekiego Wschodu i magii. Mistrz był bardzo mądrym człowiekiem, choć nie czytał żadnych książek. Uzdrawiał ludzi i dzikie zwierzęta. To właśnie on uświadomił Zbigniewowi, czym powinien się zająć, gdy wróci do Polski. Że nie ucieknie przed swoim przeznaczeniem. Warda czuł, że nie ma wyboru, więc po powrocie z Uralu zaczął pomagać ludziom.
Na tropie ciemnych spraw
Najpierw wróżył ze zwykłych kart, które znalazł w komodzie babci. Wiele lat później poznał w Niemczech tarocistkę Sarę, od której dostał pierwszą talię. Cierpliwie uczył się interpretacji:
– Poznawanie tarota to długi i żmudny proces – tłumaczy. – Zaś wizje, które się pojawiają w kartach są dla mnie jak przesuwające się kadry filmu. Czasami kadr się zatrzymuje i wtedy wiem, że to ważny punkt życia człowieka.
Jak każdy prawdziwy jasnowidz, potrafi podłączyć się pod energię ludzi poprzez fotografie. Dzięki temu wyczuwa ich emocje, wie, czy żyją, czy są szczęśliwi, czy się boją. Czasem zdjęcia odkrywają przed nim brudne, rodzinne sekrety. Rok temu odwiedziła go Krystyna. Kiedy tylko pokazała zdjęcie męża i córki, wróżbita poczuł biegnący po kręgosłupie zimny dreszcz – oto pedofil i jego ofiara! Klientka nie chciała w to uwierzyć. Długo trwało, zanim ją przekonał, aby szczerze porozmawiała z córką, zgłosiła sprawę do prokuratora. Zbigniew Warda ma jednak teraz satysfakcję: niedawno mąż Krystyny trafił do aresztu.
Od kiedy po kraju rozeszła się wieść, że jasnowidz z Lublina jest dobry w odnajdywaniu zaginionych, ma coraz więcej takich spraw. Pamięta pewną kobietę, która od miesięcy szukała brata. Warda spojrzał na jego fotografię i odczuł uderzenie gwałtownego lęku, cierpienia. Już wiedział, że mężczyzna zginął od rany zadanej nożem w serce. W pojawiającej się wizji ujrzał ciało leżące przy torach kolejowych niedaleko Białej Podlaskiej. Kilka dni później policja odnalazła tam zwłoki zaginionego.
Co wróżbicie daje szczęście
Nie wszystkie historie mają tak smutne zakończenie. Kilka miesięcy temu odwiedziła go żona innego zaginionego. Zbigniew spojrzał na jego zdjęcie, powąchał marynarkę i wiedział już, że mężczyzna żyje, ale jest w głębokiej depresji i nie zamierza wrócić do domu. Zdecydował, że spróbuje nakłonić go do powrotu siłą myśli. Nie było to łatwe, wymagało od jasnowidza wydatkowania mnóstwa energii, ale wysiłek się opłacił: po tygodniu kobieta odzyskała męża.
– Największą satysfakcję czerpię ze świadomości, że kogoś ostrzegłem przed nieszczęściem, komuś dałem nadzieję, uratowałem życie – opowiada Warda.
Jak w przypadku mężczyzny, który leżał w śpiączce pod respiratorem w lubelskim szpitalu. Lekarze byli bezradni, więc zdesperowana rodzina wezwała Wardę: – Od razu wiedziałem, że ten człowiek będzie żył. Zastosowałem bioenergoterapię, reiki i jego stan powoli zaczął się stabilizować. Po kilku seansach wybudził się ze śpiączki.
Katarzyna Szeloch
fot. Kubala